Historia, którą dziś przedstawiamy, dotyczy losów mieszkańców Trzemeszna i okolicy w czasie II wojny światowej. Pokazuje też, z jakimi moralnymi dylematami przyszło mierzyć się żyjącym w tym czasie Polakom.
Sylwetka księdza Józefa Sarniewicza jest na ogół trzemesznianom znana. Przypomnijmy tylko, że był on w naszym mieście proboszczem w latach 1932-1952. Po wojnie włożył wiele trudu w odbudowę spalonego kościoła.
W czasie wojny był jednym z bardzo nielicznych księży, którym Niemcy pozwolili sprawować niektóre obowiązki duszpasterskie. W powiecie mogileńskim było wyznaczonych dwóch takich kapłanów. Niestety, przy zamkniętych kościołach i wymaganej każdorazowej zgodzie władz okupacyjnych, działalność ta była bardzo ograniczona.
W „Dziejach Trzemeszna ” Czesław Łuczak podaje, że ks. J. Sarniewicz trafił do więzienia, skąd miał być przetransportowany do obozu przejściowego w Szczeglinie. Według Cz. Łuczaka, uniknął tego losu dzięki wstawiennictwu swojego szwagra, Niemca Paula Schreiera. Był on żonaty z siostrą proboszcza, Stanisławą.
Okazuje się, że los księdza nie do końca był dla niego łaskawy i ksiądz trafił jednak do obozu w Szczeglinie. Jeszcze jesienią 1939 roku został aresztowany w trzemeszeńskim więzieniu. W tym czasie pracował m.in. przy rozbiórce synagogi, po czym został zwolniony. Wiosną 1940 r. ponownie go aresztowano.
„Do obozu w Szczeglinie dostałem się w 1940 r. Byłem tam dwa tygodnie. W dniu aresztowania zamknięto mnie na kilka godzin w więzieniu trzemeszeńskim. Następnie, razem z dr. Wojciechowskim przewieziono mnie do obozu w Szczeglinie. Warunki były tam bardzo ciężkie. Najgorsze były ćwiczenia.
Wychodząc na plac ćwiczeń bito nas. Musieliśmy rzucać się na ziemię, czołgać. Na placu rozciągnięto drut kolczasty, musieliśmy się na niego rzucać. […] Osadzeni w obozie byli umieszczeni też w oborze, stajni, na poddaszu. Byli tam robotnicy, rolnicy, inteligencja z różnych stron Polski, również od Warszawy. Wszyscy byli nędzni i przygnębieni fizycznie. […]
Później przekazał mnie niemiecki urząd pracy w Trzemesznie do Ostrowitego jako pasterza. Gospodarz, Niemiec, nie przyjął mnie jednak na służbę. Otrzymałem nowy przydział jako robotnik rolny w Powiadaczach. Tam pracowałem około 1,5 roku.
Aresztując mnie czyniono mi zarzuty, że jako miejscowy ksiądz nie wpłynąłem na społeczeństwo i dopuściłem, że strzelano do Niemców, że odmówiłem wydania kluczy do skarbca, że nie stosowałem się do zarządzeń, że uznawano mnie za wroga władz niemieckich” – tak po wojnie zeznawał ks. J. Sarniewcz przed sądem w sprawie karnej przeciw niemieckiemu, mogileńskiemu landratowi (staroście) Erichowi Danielowi.
W Szczeglinie było osadzonych wielu innych księży, którzy następnie trafili do obozów w Dachau czy Mauthausen-Gusen. Trzemeszeński proboszcz został zwolniony i jak zeznał, przydzielony do pracy w rolnictwie. Jak sam twierdził, uwolnienie było możliwe dzięki wstawiennictwu jego siostry lub bezpośrednio szwagra, Niemca.
Czy było to możliwe? Częściowa odpowiedź zawarta jest w aktach sprawy rehabilitacyjnej, jednej z wielu po wojnie, jakim podlegali Polacy wpisani na volkslistę. Jedną z takich osób była właśnie siostra księdza, Stanisława Schreier. W 1911 r. wyszła ona za Paula Schreiera – Niemca, katolika. Był on z zawodu nauczycielem, ostatnim przed wybuchem wojny kierownikiem niemieckiej szkoły podstawowej w Mogilnie. Tam też zamieszkiwali. Mieli troje dzieci, córkę Adelajdę oraz synów Klemensa i Aleksandra.
Sprawa o rehabilitację toczyła się przed Sądem Grodzkim w Mogilnie. Wnioskodawczyni – jak nazywano osoby starające się o rehabilitację – zapewniała, że volkslistę podpisała pod przymusem ze strony męża.
„Mój mąż jest wielkim rygorystą, gdybym się nie wpisała groziłby mi rozwód. Zawsze czułam się Polką i dzieci wychowywałam po polsku. Przez cały czas okupacji żyłam w dobrych stosunkach z rodziną. Z Polakami rozmawiałam po polsku” – zeznała St. Schreier.
Jej wersję zgodnie potwierdzali wszyscy świadkowie. Maria Kraśna, była służącą u Schreierów. Jak mówiła przed sądem, gospodyni odnosiła się do niej dobrze i rzetelnie płaciła. Zwracała się do niej po polsku, a mąż po niemiecku. Po polsku również się modliła. Rodzina ze służącą wspólnie odmawiała różaniec, z tym, że kobiety mówiły go po polsku, a P. Schreier, razem z nimi, po niemiecku.
„Wiem, że wnioskodawczyni starała się wyciągnąć swojego brata, księdza Sarniewicza, z obozu w Szczeglinie. Jak powiedziałam jej, że naszego księdza i proboszcza z Trzemeszna aresztowali to wnioskodawczyni zemdlała” – zeznała M. Kraśna.
Faustyn Bubacz zeznał, że wnioskodawczyni nieraz poratowała go jedzeniem, gdyż sam cierpiał biedę.
„Byłem osadzony w obozie w Szczeglinie i po dwóch tygodniach zwolniony. Jestem przekonany, że to wnioskodawczyni załatwiła, względnie nakłoniła męża, aby poczynił starania. Przysyłała mi do obozu paczki, a odwiedzać tam nie było można. Wspomagała mnie przez cały okres okupacji. Pracowałem na roli i wnioskodawczyni, jak i jej mąż, postarali mi się o pracę biurową w Inowrocławiu. Nie przyjąłem jej jednak bo otrzymałem zajęcie duszpasterskie w połowie powiatu” – oświadczył ks. J. Sarniewicz.
Kazimiera Gulczówna była przed wojną gospodynią ks. Sarniewicza. W rozmowie z nią St. Schreier ubolewała, że musi wpisać się na volkslistę bo jest żoną urzędnika. W przeciwnym razie groziłby jej rozwód. Dodała także, ze wnioskodawczyni pomogła jej się ukryć gdy uciekła z Trzemeszna, a także wspomagała ją odzieżą.
Postanowieniem z dnia 29.03.1946 r. Sąd Grodzki w Mogilnie, pod przewodnictwem sędziego A. Olszewskiego, uwzględnił wniosek St. Schreier, jednocześnie uznając, że posiada ona pełnię praw obywatelskich. W uzasadnieniu postanowienia można przeczytać m.in:.
„Niewątpliwie, wnioskodawczyni będąc w wieku dojrzałym mogła się oprzeć presji swojego męża. Usprawiedliwić może ją tu jedynie fakt, że jej siła woli jako kobiety była już z natury słabsza niż u płci odmiennej. Znane są w życiu zazwyczaj duża uległość żony wobec męża, a także decydujące stanowisko tegoż, zapewnione mu nawet ustawą cywilną. Z dołączonego do akt sprawy kwestionariusza, dotyczącego uzyskania niemieckiego obywatelstwa wynika, że został on tylko przez nią podpisany. Wypełniony był ręką męża, którego pismo jest sądowi znane z jego sprawy rehabilitacyjnej, w której jego wniosek o rehabilitację został odrzucony.”
Przy okazji warto wspomnieć jeszcze o jednym ciekawym fakcie, związanym z rodziną Schreierów. Otóż ich syn Aleksander był przed wojną czołowym piłkarzem, napastnikiem Warty Poznań. Został nawet powołany do polskiej kadry narodowej na mecz z Bułgarią, który miał się odbyć 3 września 1939 r. Jak łatwo się domyślić, wybuch wojny uniemożliwił jego rozegranie.
Akta spraw sądowych, z których korzystaliśmy dla opracowania niniejszego materiału, znajdują się w poznańskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej.
zacna historia
Przeczytałem z zainteresowaniem. Ks. Sarniewicz przewijał się w opowiadaniach moich rodziców.
Dziękuję za przybliżenie nieznanej mi historii. To kolejny przykład jak zagmatwane i niejednoznaczne do oceny są losy ludzi, zwłaszcza gdy żyli w czasie wojen lub trwania totalitaryzmów. Dziś tak łatwo są ferowane wyroki przez tzw. znawców tematu. Ta historia ma pozytywne zakończenie, ale jak wielu ludzi skrzywdzono…
Do obozu w Dachau wywieziony był ks. Dzikowski, proboszcz Parafii w Dusznie. Szczęśliwie wrócił odmieniony, z przekazu wiem że był królikiem doświadczalnym. Artykuł na czasie pozdrawiam.
a juz krolikiem nie jest ?
Jakie to niemądre…
Szansa na kolejny skwer – wyposażony w WIFI. Do dzieła państwo burmistrz – zagospodarujcie gdzieś te „nieoznakowane pieniądze.”
A może odniósłbyś się, Piotrku, do treści artykułu? WiFi to inny temat.
Przewody już kładą więc kto wie
przewody do WiFi kłada zey swiatlowód mógł byc bezprzewodowy – tak jest
Żeby przesył bezprzewodowy działał, musi zostać doprowadzony sygnał po kablu…
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam o tragicznych losach księdza Sarniewicza. Kolejny to przykład ogromu cierpień zadanych ludności cywilnej przez hitlerowców. Poplątana historia naszego regionu. W bardzo trudnej sytuacji znalazła się też siostra księdza, która musiała dokonać paskudnego wyboru natury moralnej i ponieść konsekwencje. Wychodząc za mąż, jak mniemam, za kochanego mężczyznę na pewno nie wiedziała co ją czeka. I tu widzę następny problem (postanowienie Sądu Grodzkiego), a mianowicie sytuację kobiet w ówczesnym zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie usankcjonowaną nawet w prawie.”Znane są w życiu zazwyczaj duża uległość żony wobec męża, a także decydujące stanowisko tegoż, zapewnione mu nawet ustawą cywilną”. I co ta kobieta miała do powiedzenia?
Nie przez hitlerowców a przez Niemców. Naprawdę stawiajmy sprawę jasno. Czy ludzie, którzy zaatakowali Polske w 1939 mieszkali na terenach w jakimś wyimaginowanym „Hitlerowie” czy w Niemczech ? Czyli byli Niemcami, a przy okazji nazistami i hitlerowcami, ale nie odwrotnie. Nie należy rozmywać odpowiedzialności narodowej
Dzięki za ciekawy artykuł. Też uważam ,że siostra ks.była w beznadziejnej sytuacji. Ciężkie czasy.Doceniajmy co mamy mimo wszystko.
Kolejny artykuł „perełka ” . Kolejna historia nieznana. Za takie najbardziej dziękuję „Redaktorstwu” . Zapadają w pamięci jak żadne inne.