Zamieszczamy dziś kolejny artykuł Agnieszki Kostuch o historii trzemeszeńskiej społeczności żydowskiej. Tym razem autorka dotarła do pamiętnika urodzonego w Trzemesznie Żyda – Heymanna Arzta.
– – – – – – – –
Zatopiony statek
Opublikowany miesiąc temu artykuł Dar pamięci spotkał się z zaskakująco dużym zainteresowaniem zarówno ze strony mieszkańców Trzemeszna, jak i innych osób, którym tematyka historii Żydów w Polsce jest bliska. Dlatego na wstępie chciałabym podziękować każdej osobie, która podjęła jakiekolwiek kroki w celu przywrócenia szacunku miejscu, gdzie spoczywają prochy zmarłych mieszkańców Trzemeszna wyznania mojżeszowego, jak również szacunku macewom, które są jednymi z nielicznych fizycznych śladów po tamtych ludziach.
Wśród pochowanych na żydowskim cmentarzu znajdują się przodkowie wielu osób rozsianych po całym świecie. Do niektórych z nich udało mi się dotrzeć dzięki pomocy historyka Jasona Bleya, którego rodzinne korzenie sięgają również ziemi gnieźnieńskiej. Większość z tych potomków miała niewielką wiedzę na temat życia w Trzemesznie ich przodków. Wszyscy jednak okazali niezwykłą otwartość i życzliwość wobec moich poszukiwań, za co w tym miejscu bardzo im dziękuję.
Jedna z rodzin podzieliła się prawdziwym skarbem dla lokalnej historii – pamiętnikiem, którego autorem jest Heymann Arzt – człowiek, który urodził się w Trzemesznie w 1866 roku i spędził w nim kolejnych 16 lat. Już jako dojrzały mężczyzna, na dwudziestu kilku stronach spisał swoje wspomnienia dotyczące życia w Trzemesznie, jak również wcześniejsze wspomnienia swojego ojca, który spędził w tym mieście około trzydziestu lat. Zapraszam do posłuchania jego opowieści:
Ogrom wolnego czasu, którym niestety dysponuję, oraz chęć zdania mojej rodzinie rzetelnego sprawozdania dotyczącego moich obecnych poczynań, o których nie wiedzą i których zapewne nie zrozumieją, skłoniły mnie w końcu do założenia pamiętnika. Planowałem to od dłuższego czasu, lecz ważniejsze sprawy odwlekały ten moment na dogodniejszy czas. (…) Muszę przyznać, że nie jestem zwolennikiem pisania pamiętników, głównie z powodu czasu i chęci, jakie pochłania takowe zainteresowanie, i które są w gruncie rzeczy zmarnowane, nie niosąc ze sobą żadnej przyjemności w przewracaniu tych pożółkłych stron i wspominaniu starych, dobrych czasów.
Przeszłość zapada w naszej pamięci jako czas dobry nawet, gdy nie ma ku temu powodu, ponieważ łatwiej jest nam przypomnieć sobie przyjemności niżeli przykrości i problemy, które napotkaliśmy. Takie wspomnienia szybko się rozmywają z powodu naturalnej ludzkiej niechęci do zapamiętywania cięższych czasów, podczas gdy wspomnienia czasów beztroskiej młodości dają spokój ducha. Tylko osoba wytrwała, posiadająca dużo wolnego czasu i silną wolę, może podjąć się, wbrew wszelkim przeszkodom, napisania porządnego pamiętnika. Pragnę zobaczyć, czy podołam ujarzmieniu mojej woli i postaram się kontynuować bez zbędnych pauz i przerw w narracji.
Urodziłem się 5 stycznia 1866, zgodnie z kalendarzem żydowskim 17 tewet 5626 lat od stworzenia świata, w Tremessen, wówczas nazywającym się Trzemeszno, w prowincji poznańskiej, w domu przy ulicy Johannisstrasse 135 [obecnie ul. św. Jana 17, przyp. A.K.], na rogu Bergstrasse [ul. Górna, przyp. A.K.], który do dzisiaj należy do moich krewnych. W późniejszych wpisach nakreślę dokładniejszy obraz mojego domu rodzinnego. Podczas mojego bris milah – obrzezania, które odbyło się 12 stycznia 1866, otrzymałem imię Heymann (Chaim ben Nussen Awruhum) po moim dziadku od strony ojca. Moimi rodzicami są zmarły już Nathan Arzt oraz Joanna David, wdowa po Arzt, z domu Szetschki, oboje wyznania mojżeszowego, w którym i ja zostałem wychowany. Mogę podzielić się tylko kilkoma informacjami o moim zmarłym ojcu. Posiadam niewiele dokumentów, które pozwoliłyby mi poznać jego przeszłość, a rzadko omawiałem ukochanego zmarłego z matką i rodzeństwem; mogę potwierdzić, iż słyszałem o nim same pozytywne rzeczy. Unikałem wspominek o nim z pewnej niechęci, której nie potrafię uzasadnić, a więc pamięć o nim żyje już jedynie w mym sercu. Dlatego też, nie wiem praktycznie niczego o mojej rodzinie ze strony ojca.
Nie jestem nawet świadom, czy najbliżsi jej przedstawiciele żyją. Dopiero niedawno w moim posiadaniu znalazły się listy napisane w języku hebrajskim, których nie potrafiłem rozszyfrować. Poprosiłem Pana Rothmanna, by przetłumaczył dla mnie ich treść i dopiero dzisiaj dowiedziałem się, w jakim cierpieniu i nędzy moi dziadkowie przeżyli swoje ostatnie dni. Niektóre z listów były zaadresowane do mojego ojca, w których siostra opiekująca się jego matką z przykrością informowała o jej śmierci 20 marca 1848 (15 adar 5608) i niedługo później również o śmierci jego ojca, 2 września (4 elul) tego samego roku. W liście, spisanym przez nieznajomego, prosili swojego jedynego syna, by przyjechał do nich, odmówił Kadisz i zajął się pochówkiem. Listy te są dowodem utrapienia i bezsilności, niemalże wołaniem o pomoc. Nie wiem, czy mój ojciec był finansowo w stanie pomóc swoim bliskim; zgromadzone przeze mnie informacje skłaniają mnie do wyciagnięcia wniosku, iż tak nie było. Te smutne wieści, które dotarły do mnie dopiero niedawno, zupełnym przypadkiem, to wszystkie informacje, które posiadam na temat rodziców mojego zmarłego ojca. Okropnym uczuciem musi być chęć pomocy komuś z całego serca i jednocześnie niemożność jej udzielenia. Takie cierpienie jest głębsze od cierpienia proszących o pomoc, zwłaszcza, gdy są nimi właśni rodzice.
Jeśli wierzyć datom wyrytym na macewie mojego ojca, miał trzydzieści trzy lata, gdy zmarli jego rodzice; musiał więc urodzić się w roku 1815. Nie mam jednak, co do tego pewności, gdyż do dzisiaj nie dysponuję żadnymi dowodami, które potwierdzałyby moje przypuszczenia. Jego dzieciństwo i czasy młodości musiały być trudne, biorąc pod uwagę ubóstwo jego rodziców. Praca nie była mu obca; z tego co słyszałem spędził siedem lat w Berlinie, pięć we Wrocławiu (Breslau), a także w Żninie, Esein, oraz Szubinie (Schubin). Znaczną część młodości spędził na rozmaitych praktykach, podczas których zdobył doświadczenie introligatora oraz wytwórcy sztucznej biżuterii. Był wielce uzdolniony i wykonywał znakomite rękodzieła, na dowód czego mamy kilka jego prac. Dowiedziałem się również, iż były one powszechnie znane i cieszyły się wielką popularnością. Z Szubina przeprowadził się do Trzemeszna; zgodnie z dokumentacją musiało mieć to miejsce na początku lat czterdziestych XIX wieku. Dokument ten, to tak zwany Certyfikat Tolerancji, potrzebny Żydom, którzy osiedlali się w ówczesnym Wielkim Księstwie Poznańskim, i który musiał być przedłużany co roku. Dopiero po Wiośnie Ludów, mój naród zaczął być traktowany z równością, której się domagał i na którą zasługiwał; w rzeczywistości zmiana nastąpiła z wejściem w życie zarządzenia z 3 lipca 1869 dotyczącego praw obywatelskich.
Słowo wyjaśnienia, czym był ów „Certyfikat Tolerancji”:
„Panowanie pruskie przyniosło zmiany w prawnym położeniu ludności żydowskiej. Proces emancypacji tej grupy społecznej w Wielkopolsce trwał jednak dłużej niż w prowincjach zachodniopruskich. Wprowadzony w 1812 r. tzw. edykt emancypacyjny nie był realizowany w Wielkim Księstwie Poznańskim (1815-1848). Momentem przełomowym dla wielkopolskich Żydów było dopiero wydanie w 1833 r. ustawy specjalnej Vorläufige Verordnung wegen des Judenwesens im Großherzogthum Posen (Tymczasowe Zarządzenie w sprawie Żydów w Wielkim Księstwie Poznańskim), która wprowadziła podział na Żydów naturalizowanych i tolerowanych, dając tym samym żydowskiej elicie finansowej szansę na równouprawnienie. Na początku XIX w. Żydzi otrzymali także możliwość osiedlania się w miastach dotychczas dla nich zamkniętych”[1]. Jednym z nich było Trzemeszno.
W 1840 roku Nathan Abraham Arzt, jako dwudziestopięciolatek, poślubił Auguste Itzig (swoją pierwszą żonę), co zostało odnotowane w księgach metrykalnych gminy żydowskiej w Trzemesznie.
Nathan początkowo mieszkał (najprawdopodobniej wynajmował) mieszkanie w kamienicy przy rynku, nazwanej później Berliner house. Był introligatorem. W 1864 roku jego żona zmarła. Po kilku miesiącach ożenił się ponownie z Joanną David Szetschki z Gniezna. Jej rodzice mieli zakład krawiecki w Gnieźnie, a dziadkowie – Aronsohn – pochodzili z Witkowa. Jak wspomina Heymann, kiedy weszło rozporządzenie, żeby Żydzi z prowincji poznańskiej nadali sobie nazwiska zamiast imion żydowskich, które wcześniej nosili, jego dziadek zmienił imiona Aron Aronsohn na David Szetschki. Słowem wyjaśnienia: „Dotychczas Aszkenazyjczycy [2] obywali się bez nazwisk – używali imienia własnego z dodatkiem imienia ojca, często w formie zachowującej brzmienie hebrajskie i jednocześnie wymowę w jidysz, np. Awaraham ben Zewi lub Jicchak ben Josef”[3].
Nathan i Joanna Arzt zamieszkali w domu przy ul. św. Jana 17, gdzie 5 stycznia 1866 roku na poddaszu urodził się ich pierwszy syn – autor pamiętnika – Heymann.
Ze swoich najwcześniejszych wspomnień Heymann przywołuje obraz ojca kroczącego do synagogi i niosącego na jednym ramieniu jego i brata Alberta. Wspomina też o wizycie z ojcem w „destylatorni Bigalkego” (prawdopodobnie gorzelni) znajdującej się przy rynku. W drodze powrotnej do domu Nathan potknął się i upuścił małego Heymanna, skutkiem czego ten ostatni zranił się na tyle poważnie, że do końca życia miał bliznę na twarzy. Z tego najwcześniejszego okresu swojego życia zapamiętał również sąsiada Kaplana, krawca mieszkającego na parterze ich domu.
Niestety, Nathan Arzt zmarł w 1870 roku osierocając trzech synów i córkę. Najstarszy z dzieci – Heymann – miał wówczas zaledwie cztery i pół roku. Opis śmierci ojca jest chyba najbardziej przejmującym fragmentem tej pierwszej części pamiętnika. Heymann wspomina, że ciało ojca zostało odprowadzone na cmentarz przez wielu ludzi, na których szacunek Nathan zapracował przez trzydzieści lat. Przez dziewięć dni w pokoju, gdzie umarł, odmawiali codziennie za niego modlitwę, zwaną Kadiszem.
Nathan spoczął na cmentarzu żydowskim obok swojej pierwszej żony. Na tym samym cmentarzu znaleźli doczesny spoczynek inni krewni Joanny Arzt, zamieszkujący w Trzemesznie: jej brat – rabin Marcus Wreszinski (1786-1875) z żoną Sarą (1799-1885), jej najstarsza siostra – Marie Wreszinski (1792-1867) z mężem Seeligem Pflaumem (1792-1880).
Joanna przejęła po zmarłym mężu prowadzenie introligatorskiego biznesu. Pomagał jej w tym czeladnik Wittkowski. Gmina żydowska czuła się odpowiedzialna za los młodej wdowy z dziećmi, dlatego ustanowiła jej opiekunami kolejno: Lewina Pflauma (kuzyna Joanny), Strelitza (przewodniczącego gminy), Bleya (właściciela sklepu spożywczego).
Jak wielokrotnie podkreśla Heymann w swoim pamiętniku, dzieci były dla Joanny najważniejsze i wszystko podporządkowała ich dobremu, religijnemu wychowaniu oraz ich edukacji. Heymann rozpoczął naukę czytania i pisania w wieku pięciu lat u prywatnego nauczyciela Salomona Riesa. Naukę hebrajskiego pobierał u niego do czternastego roku życia. Do publicznej szkoły żydowskiej, mieszczącej się przy ulicy Wodnej, zaczął uczęszczać w wieku sześciu lat, od Wielkanocy 1872 roku. Przez pierwsze cztery tygodnie uczył go Meyer Hurwitz, którego notabene dość obszernie opisał Friedrich Karl Jonat w swojej książce Geschichte des Deutschtums in Trzemeszno (Tremessen) und Umgebung[4]. Z racji przejścia Hurwitza na emeryturę, w wieku czterdziestu lat, naukę w szkole poprowadził Julius Freudenthal[5]. Heymann bardzo sobie go chwalił.
W 1875 roku podjął naukę w trzemeszeńskim progimnazjum, jak wyraźnie podkreślił – „na żądanie swojej Mamy”. I tu zrobię dygresję, acz istotną, dla podkreślenia jego zażyłości z matką, jak i jego asymilacji. W pamiętniku wspomina matkę z najwyższą estymą, wdzięcznością i czułością, za każdym razem pisząc o niej po polsku „Mama”. Również okres nauki w progimnazjum wspomina bardzo dobrze. Rektorem był wówczas prof. dr Sarg. Pisze, że większość uczniów, których liczba sięgała 100-120, było katolikami, ale jego relacje z nimi były dobre. Również ze strony nauczycieli nie odczuwał żadnego rodzaju dyskryminacji o podłożu wyznaniowym, mimo że, jak wspomina, w latach 1880-1882 antysemityzm był bardzo rozpowszechniony. Po ukończeniu progimnazjum chciał kontynuować naukę w gimnazjum w Gnieźnie, jednak z powodu odmowy darmowej stancji u wujostwa w Gnieźnie, musiał zrezygnować z tych planów.
W pamiętniku wymienia swoich najlepszych przyjaciół, spośród których najbardziej zżył się z Isidorem Loewenthalem, synem Pauliny Loewenthal, i Gustawem Rothmannem. Obaj jego koledzy zostali studentami medycyny na Uniwersytecie w Berlinie i utrzymywali kontakt z Heymannem. Niestety, Gustaw podzielił tragiczny los większości europejskich Żydów. Z Norymbergii deportowano go 29 listopada 1941 roku do Rygi, gdzie następnego dnia został zamordowany w masowej egzekucji w lesie koło stacji kolejowej Rumbula. Dalszych losów drugiego z przyjaciół Heymanna – Isidora – nie poznałam (przynajmniej na razie). Ale wśród sfotografowanych niedawno przez Pana Zygmunta Nowaczyka fragmentów macew pochodzących z trzemeszeńskiego cmentarza żydowskiego znajduje się macewa z inskrypcją „Pauline Loewenthal geb. Stoltzman”. Być może pochodzi ona z grobu matki Isidora. Na marginesie dodam, że rodzina Loewenthal była jedną z najdłużej żyjących rodzin żydowskich w Trzemesznie.
W 1877 roku Joanna Arzt wyszła ponownie za mąż za Hermanna Davida, krawca z Inowrocławia. Ale Heymann nie wspominał dobrze ojczyma, nazywając go leniem nieumiejącym prowadzić biznesu.
Pod namową kuzyna 27 września 1882 roku Heymann opuścił – z żalem – swoje rodzinne miasto i wyjechał do Berlina, gdzie pracował w różnych firmach, by ostatecznie założyć własny sklep monopolowy. Tam też ożenił się z Sophie Ehrenhaus, z którą miał sześcioro dzieci.
O losach dzieci Heymanna można przeczytać |TUTAJ| (w opisie dot. Heymanna pojawiają się imiona Heinz i Hainz). Heymann Arzt zmarł 13 marca 1931 roku w Berlinie.
Wspomniany na początku historyk Jason Bley użył kiedyś porównania like sunken ship [6] dla określenia społeczności żydowskiej w Trzemesznie i dla uzmysłowienia mi, że docieranie do prawdy o niej będzie przypominało wyciąganie wraka statku. Proces ten wymaga czasu, cierpliwości, uważności i wielu innych komponentów (łutu szczęścia zapewne też). W kontekście znalezionego pamiętnika mieszkańca XIX-wiecznego Trzemeszna to porównanie nabrało jeszcze jednego znaczenia. We wrakach statków można znaleźć również skarby.
Na koniec składam szczególne podziękowanie Ronaldowi Philippsbornowi, który jest prawnukiem Heymanna Arzta, i dzięki któremu było mi dane poznać historię jego trzemeszeńskich przodków i przekazać ją dalej.
Osobne podziękowanie dla Weroniki Pietz, która przetłumaczyła fragment pamiętnika Heymanna Arzta. Wiele stron czeka na dalsze tłumaczenie. Całość pamiętnika to prawie 180 stron maszynopisu, z czego 28 jest poświęconych życiu w Trzemesznie.
Agnieszka Kostuch
1. https://sztetl.org.pl/pl/miejscowosci/b/1312-borek-wielkopolski/99-historia-spolecznosci/137108-historia-spolecznosci
2. Żydami aszkenazyjskimi określa się tych Żydów, którzy emigrowali z Izraela przez Turcję, Grecję i Włochy do Niemiec i tu następnie utworzyli centrum duchowe.
3. https://forumzydowpolskichonline.org/2020/02/21/zydowskie-nazwiska/
4. Jonat zapisał jego nazwisko jako Harwitz, zob. https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication/63114/edition/78870?language=pl
5. Stanisław Nawrocki podaje inny zapis nazwiska nauczyciela – Freudenreich, zob. Alma Mater Tremesnensis (1776-1996), pod red. J. Leśny i Cz. Łuczak, Poznań 1996, s. 92.
6. Tłum. z ang. „jak zatopiony statek”
Panie redaktorze jestem wdzieczna o przyblizeniu historii chociaz tej o Żydach. Czekam moze ktoś ma opis o dziejach wlascicielach z Zielenia i młyna. Dziękuję pozdrawiam.
Gdy zechcesz gdzieś dodać swój komentarz, skonsultuj go najpierw z polonistą, który nada mu właściwą formę gramatyczną.
Aleś snob!
A może tak uporządkować trochę ten cmentarz i postawić przy drodze jakąś tablicę informacyjną że taki cmentarz tam się znajdował/znajduje i ze spoczywają na nim mieszkańcy Trzemeszna pochodzenia żydowskiego
http://trzemeszno24.info/dar-pamieci-historia-trzemeszenskich-zydow/
„Bardzo dobra okazja do przypomnienia włodarzom miasta, nie po raz pierwszy ale niestety po raz kolejny, o tym by zadbali choć trochę o te zaniedbane cmentarze żydowskie czy niemieckie na wylocie z miasta. I wcale nie potrzeba w to wkładać dużego wysiłku, wystarczy jakieś ogrodzenie, może tablica i zabezpieczenie przed wpadnieciem
w znajdujące się tam dziury. W Jastrzębowie zadbano a w Trzemesnie nie można?”
Podziwiam autorkę za cierpliwie zgłębianie historii Żydów w naszym mieście.Czytam z zainteresowaniem. Zgadzam się, miejsce żydowskiego cmentarza należy upamiętnić.
Jakie to Trzemeszno było piękne
Historia to nie są ciekawostki czy wieści z tabloidów, tylko kamienie węgielne, na których buduje się teraźniejszość i przyszłość. Bez względu na to, kto tę historię tworzył: jacy ludzie, jakie narodowości, jakie religie. Sprawa Żydów jest ciągle czymś, co budzi w Polakach emocje, często wrogie. W Dwudziestoleciu Międzywojennym zamieszkiwało ich w Polsce ok. 3 000 000. Stanowili oni tutaj jedną z największych diaspor na świecie. Podczas II Wojny Światowej zginęło 90% polskich Żydów. Wielu Żydów walczyło i ginęło jako oficerowie i żołnierze Wojska Polskiego w walkach 1939 roku i w innych bitwach czy jako ofiary zbrodni katyńskiej. Zostali pochowani na wspólnych cmentarzach z polskimi chrześcijanami i muzułmanami. Po wojnie wielu z ok. 180 000 – 240 000 ocalonych zdecydowało się na emigrację z rządzonej przez komunistów Polski do nowo powstałego państwa Izrael, USA lub Ameryki Południowej. Większość tych, którzy pozostali, zmuszono do emigracji w późnych latach 60., w wyniku inspirowanej przez PZPR antysemickiej kampanii (czerwiec 1967, marzec 1968). W 2011 roku deklarowało 7353 obywateli polskich narodowość żydowską. Trzeba być osobą mało wykształconą albo słabo poinformowaną, by nie dostrzegać wkładu Żydów w polską kulturę czy ekonomię. W tym aspekcie pewne rzeczy są celowo przemilczane. Do tego jeszcze ciągle obecny antysemityzm, który wypełza pod różną postacią z różnych kryjówek. Po ujawnieniu zbrodni hitlerowców na Żydach modny przed wojną w wielu kręgach otwarty antysemityzm przestał być społecznie akceptowany w wielu krajach. Niemniej treści antysemickie bywają rozprzestrzeniane pod płaszczykiem antysyjonizmu. Niezwykle bolesnym problemem jest sprawa cmentarzy żydowskich. Były one niszczone przez władze III Rzeszy, jak też po II Wojnie Światowej za przyzwoleniem władz PRL i przy obojętności włodarzy III RP. Wielokrotnie słyszy się o macewach na wysypiskach śmieci (vide Trzemeszno) czy posadzce w dawnej zajezdni trolejbusowej (vide Olsztyn). Dopuszczanie się tego typu czynów, jak np. szaber macew z olsztyńskiego kirkutu przez okolicznych kamieniarzy w latach 60. XX w. czy przymykanie oczu na urządzanie tam meliny pijackiej, jest, po prostu, ohydną zbrodnią, która powinna być bezwzględnie ukarana w majestacie prawa. Pozostaje jeszcze kwestia etyczna. Jawi się tutaj pytanie, jaki system aksjonormatywny powiduje takie zachowania. Wszechwładny obecnie postmodernizm zakłada, iż normy etyczne są wytworem poszczególnych ludzi. Prowadzi to do wniosku, że jeśli istnieją jakieś wspólne normy, to są one wynikiem podobnej zawartości umysłów większości ludzi, lub nawet że nie ma czegoś takiego jak wspólne normy i każdy posługuje się swoim prywatnym systemem nakazów. Na zakończenie tych wywodów należałoby zacytować Deklarację Amsterdamską z 2002 roku: ” (…) Humaniści popierają prawo każdego człowieka do jak największego zakresu wolności, pozostającego jednak w zgodzie z prawami innych. Humaniści mają obowiązek dbania o ludzkość, w tym przyszłe pokolenia. Humaniści uważają moralność za wrodzony element ludzkiej natury oparty na zrozumieniu i trosce o innych, niepotrzebujący zewnętrznego sankcjonowania.” Nie ma przyszłych pokoleń bez historii!!!
:-), :-), 🙂